Powered By Blogger

wtorek, 30 sierpnia 2011

Św. Franciszek z Asyżu wypędza demony w Arezzo (fresk Giotta)


Od spodu


Od spodu

Mam już dosyć swojej pierwszoosobowej, z trudem wypowiadalnej przestrzeni.
Chcę otrzeć się o ciepłą nie-jaźń.
Lub najlepiej przytulić się do niej.

Mam już dosyć wiszących nade mną przedmiotów.
Tworzących przewidywalne sekwencje.
Rozpaczliwie i błagalnie wyciągam wzrok ku marzeniom sennym.

Mam już dosyć dotykania uczuć po omacku.
Chcę przyjrzeć się z góry zawirowaniom tęsknot i pożądań,
górom i dolinom i rozłożystym drzewom.
A niech sobie znowu poszumią w ich gałęziach proste historie.
A niech sobie w nich będą dymy z kominów i bezkresne morza.
Nakryte stoły i rozbite szyby.
Kwieciste ogrody i wiatr na przestrzał.

Czasem lepiej przespacerować się na wzgórze
niźli chodzić po ulicach pod mgły pierzyną.
Jestem wyczerpana oglądaniem świata od spodu.

16/17.11.2010

wtorek, 23 sierpnia 2011

Czekając na sen

...czyli wychodząc poza znane opowieści.



Czekając na sen

Bo snom wymykają się wszystkie opowieści.
Bo tam brak miejsca na rozwiązania.

Każdy dzień na jawie może być
nicią nawlekaną na wrzeciono
przeżytych historii i mechanizmów przystosowania.
Nawet głowy wyłaniające się spod podłogi
są w nim jakoś ulokowane.

Nieprzespane noce są utkane ze słów.
Są lustrem struktury zdania.

W trzeźwym życiu opowieści się toczą i domykają.
Łata się dziury i prostuje znaki zapytania.
Rysuje się kreski pomiędzy kropkami
(nie linie pomiędzy punktami).

Każde przeżycie jest już napisaną historią.
Naprawdę nic się nie dzieje.
Trzeba usnąć, przerwać kołowrót.

02/03.11.2010


Opowieści pełne

Żyli długo i szczęśliwie.
Właściwie dokładnie nie wiadomo jak.
Cokolwiek przyjdzie na ten temat do głowy,
wydaje się takie niegodne opowiadania.
Już się stało.
Jeśli chcecie wskrzesić historię, zabijcie uczucie.
Powikłajcie szczęście – tak przecież proste.

Umarła.
Młodo. Lub nawet niemłodo.
Gdyby przeżyła, nic by się nie zmieniło.
Pozostałe figurki mogłyby co najwyżej skamienieć.
Wątek zacząłby tykać jak zegar.
A ona umarła i koniec.
Nie wiadomo co, ale wiadomo, że koniec.

Kiedyś na pewno nadejdzie znowu raj.
I wszyscy będą szczęśliwi.
Staną się prawdziwymi braćmi i siostrami.
Nastanie wszechporozumienie i absolutna rozkosz.
Miłość?
Nieważne jak to kiedyś przypomina dziś.
Przypomina?
Może lepiej o tym nie myśleć.
Cokolwiek opowiesz o raju, profanujesz go.
Wystarczy dać do zrozumienia, że nastąpi.

12/13.11.2010



piątek, 19 sierpnia 2011

Nowe


Nowe

Smugi światła prześlizgują się w głąb.
Już krew pierwszych myśli napłynęła do mózgu.
Już pies lekko uniósł powieki.

Mierzę wzrokiem bryłę pokoju.
Patrzę pod różnymi kątami na sprzęty.
Zanurzam kolejne z myśli w czarnej kawie.

Jeszcze chwila, jeszcze dwie. A czas wypełni się mową.
Jeszcze chwila, jeszcze dwie. Zanucę coś na powitanie.
Wyjdę. Nałożę sobie na plecy ciężar Wczoraj.
Dojdę do kolejnej nocy.

30.10.2010


Wtedy

Pamiętam, jak byłam w stanie znów przychodzić w to samo miejsce.
To – wiesz które – to, w którym cię wtedy spotkałam.
Miałam wyrytą w mózgu mapę tamtej nocy.
Z zawiązanymi oczami, boso, byłam w stanie tam dojść.

Pamiętam, jak patrzyłam ukradkiem na wszystkie drzwi, wszystkie okna.
Pomiędzy jednym a drugim słowem. Wypowiedzianym, usłyszanym.
Jak ubierałam czas w melodię. A on i tak zrzucał ją z siebie,
tańcząc złowieszczo na mym sekretnym oczekiwaniu.

A potem docierałam do punktu wyjścia.
Chciałam położyć pasjans kolejnej nocy.

Mogłabym znów podpalić wszystko
jeśli tylko pożar wydarzył się wtedy.
Mogłabym zalać świat,
jeśli wtedy była powódź.
Mogłabym krzyknąć z całej siły,
jeśli ktokolwiek inny łkał wówczas.

Ale każda kolejna godzina
miała swoją okrutną pojedynczość.
Gdzie jesteś?

03/04.11.2010


Dziś (wersja wieczorna)

Dziś było tak, że niewiarygodnie ciepły listopadowy wiatr
popychał naprzód godziny.
Dziś było tak, że gdzieś byłam.
Wydarzały się też miejsca mojej nieobecności,
o których nie wiem, że być może
tam jednak również byłam.
Surrealistyczny wiatr poganiał też
                    nieszczęśliwie realne
obsesje.

Dzisiejszy dzień
częściowo był przewidywalny, a częściowo nie.
Po trosze wynikał z wczorajszego.
Po trosze prężył się wiedzą o jutrzejszym.
Usztywniony był obietnicą kolejnego. Lepszego.
Ale zasadniczo ulepiony z porównywalnej obietnicy poprzedniego
                    o sobie samym.

Dzisiejszy dzień wylosował takie a nie inne twarze.
Wymieszane z sobą ułożyły się w ciekawą kompozycję
grymasów, min, manier, spojrzeń z ukosa.

Spomiędzy nich wypłynęła substancja wielu innych dni.

05/06.11.2010




środa, 10 sierpnia 2011

Wiersze bez tytułu


Za każdym razem, gdy stapiasz się z horyzontem
ja tylko o to się boję, że już jutro, już za chwilę
zniknie jeszcze więcej.

Że zniknie forma świata.
Trzeba ulepić sobie będzie to wszystko
z tych drobnych kawałeczków
rozsianych tak bardzo wszędzie,
tak bardzo nie wiadomo gdzie.

Za każdym razem jak zaczynasz iść w innym kierunku
nagle wszystkie ruchy świata
wydają mi się mieć kierunki
jak promienie jednej gwiazdy.

Za każdym razem jak wypowiesz słowa pożegnania
nastaje wieczna cisza.

A potem zamykam
i znów otwieram oczy.

26/27.10.2010
                          

Zostawcie mi jeszcze jakiś kawałek.
Nie mówcie wszystkiego, nie zamieszkujcie wszystkiego.
Dajcie nabrać cokolwiek w płuca.
Zrobić wdech i wydech.
Dajcie mi najmniejszą z najmniejszych powierzchni do urządzenia.

Przeszłam już tyle kilometrów.
Postawiłam stopy na tylu fragmentach ziemi.
Minęłam tyle rzeczy, słów.
Minęłam.

26/27.10.2010