Zwrot
Więc przyszła i na mnie kolej.
Na to, by odwrócić spojrzenie.
By oczyścić się ze śmierciodajnych tęsknot.
I pozbierać w końcu emocje z podłogi przytulnego wczoraj,
gdzie już nikogo przecież nie ma – że też dopiero to
wyświetliło mi konieczność drogi.
Wstąpić na pola pełne wiatru obcego.
W końcu i wiatr ten da się przytulić.
30/31.01.2011
Kołysanka dla siebie
Luli-luli-laj, zejdę na dnia skraj,
To nie żadne tu, to nie żadne tam
Choć mnie śledzą chwile,
Które dobrze znam.
Luli-luli-laj, patrzę nocy w twarz,
Na policzkach jej zauważam cień,
może to miniony lub następny dzień.
Luli-luli-laj, bezkształt dokoła
Więc z ciemności kulę ulepię
Wturlam ją między godziny ślepe.
31.01/01.02.2011
Błądzenie to sposób na życie, ale też nieodłączna jego część. Błądzić można w każdej przestrzeni, niekoniecznie fizycznej. Błądzenie to poznawanie, to zmierzanie się na nowo z własnym doświadczeniem, konfrontowanie go ze światem zewnętrznym wobec własnej myśli, przygotowanie na nowe znaczenia i objawienia. To także nieustanna gotowość na to, by iść dalej; ciekawość oraz przebywanie w stanie nieustannego podniecenia przezwyciężającego lęk przed obcością. Bo to właśnie w dużej mierze obcowanie.
niedziela, 30 października 2011
środa, 19 października 2011
W czterech ścianach i przy bladym świetle
Rozpoznanie
...to wyławianie imion z mgły,
tego, co zdobyły zmysły,
byle tylko rozrzedzić
tę substancję bodźców,
uspokoić czucie
Nim znowu spadną deszczem
bodąc pewność, wysysając pamięć,
wyszczerzając zęby w kształt znaku zapytania,
rozniecając w głowie zasób słów.
Myśli wiją się niczym bluszcz
wokół szpuli wiadomego,
wyłowionego z motaniny wątpliwości.
Odtwarzanie –
w każdej szczelinie,
aż po kres czasu.
23/24.01.2011
Kubki i lampy
Ozdoby półmroku, źródła cieni.
Przez nie wystygają spojrzenia,
na nich przycupują ćmy roztargnienia.
Towarzyszą niemocy,
przyglądają się gonitwom myśli,
oraz ich omdleniom.
Mają się jakoś do siebie,
mają się jakoś do reszty,
stoją nad mierzwą kartek,
nad plamami kawy.
Noc spychają na drugi plan.
Zostawiają ją we wstydzie – bez domu i kształtu.
Z rana wydają się niczym więcej
niż kłębkami kurzu i brudem na szybie.
Odarte ze światłocienia
i już niegodne pędzla Hedy.
24/25.01.2011
...to wyławianie imion z mgły,
tego, co zdobyły zmysły,
byle tylko rozrzedzić
tę substancję bodźców,
uspokoić czucie
Nim znowu spadną deszczem
bodąc pewność, wysysając pamięć,
wyszczerzając zęby w kształt znaku zapytania,
rozniecając w głowie zasób słów.
Myśli wiją się niczym bluszcz
wokół szpuli wiadomego,
wyłowionego z motaniny wątpliwości.
Odtwarzanie –
w każdej szczelinie,
aż po kres czasu.
23/24.01.2011
Kubki i lampy
Ozdoby półmroku, źródła cieni.
Przez nie wystygają spojrzenia,
na nich przycupują ćmy roztargnienia.
Towarzyszą niemocy,
przyglądają się gonitwom myśli,
oraz ich omdleniom.
Mają się jakoś do siebie,
mają się jakoś do reszty,
stoją nad mierzwą kartek,
nad plamami kawy.
Noc spychają na drugi plan.
Zostawiają ją we wstydzie – bez domu i kształtu.
Z rana wydają się niczym więcej
niż kłębkami kurzu i brudem na szybie.
Odarte ze światłocienia
i już niegodne pędzla Hedy.
24/25.01.2011
poniedziałek, 17 października 2011
Szaro-brudnymi strumieniami spływa po powierzchni lustra moje odbicie.
Niemiłości
Języki ludzi i aniołów.
I znajduję jaszczurki ogon.
Nic się nie kryje pod warstwami świata.
Jako zagadka bycia
mnożą się zjawienia
w których brzmi syk pustki.
A przecież nie o to chodzi, że nie my.
Że smak ust już poza mrzonkami.
Tylko to, że nie ma wytłumaczenia
dla odruchów życia.
Że słońce świeci nie wiadomo dokąd.
Sekundy tykają ot tak, nadkłuwając czaszkę.
I nuty są tylko zegarynką.
Nagle wszystko wydało się oszustwem.
Nadszedł moment, który wypił światu
wszystkie jego kolory.
Pozostała mi powłoka tego, co rozkoszowało zmysły.
Tego, co nadal chwytają – niestety.
11-13.01.2011
Wyblakłe
Znaczenie jak ołów opada na dno życia.
Dzień zostaje zepchnięty w środek ciemności.
Rozmowy zmieniają się w szemraninę.
Poplątały mi się ulice.
Jedna z drugą, tak że nie sposób ich rozwikłać paznokciami.
Okna zaszły mgłą brudnawą.
Poplątały mi się ulice i zdania.
Stałeś mi się jedną z wielu osób.
Deszcz rozmył zapisane strofy.
Zmęczenie – jego pazur redukujący wrażenia.
Kładę prześcieradła na twarze wspomnień lata.
Mam związane ręce a czas jak tępy nóż tnie moją przestrzeń.
Wszyscy wokół mają maski wyblakłe
nieśmiało wydobywające zakłopotanie tchórzostwa.
17/18.01.2011
Języki ludzi i aniołów.
I znajduję jaszczurki ogon.
Nic się nie kryje pod warstwami świata.
Jako zagadka bycia
mnożą się zjawienia
w których brzmi syk pustki.
A przecież nie o to chodzi, że nie my.
Że smak ust już poza mrzonkami.
Tylko to, że nie ma wytłumaczenia
dla odruchów życia.
Że słońce świeci nie wiadomo dokąd.
Sekundy tykają ot tak, nadkłuwając czaszkę.
I nuty są tylko zegarynką.
Nagle wszystko wydało się oszustwem.
Nadszedł moment, który wypił światu
wszystkie jego kolory.
Pozostała mi powłoka tego, co rozkoszowało zmysły.
Tego, co nadal chwytają – niestety.
11-13.01.2011
Wyblakłe
Znaczenie jak ołów opada na dno życia.
Dzień zostaje zepchnięty w środek ciemności.
Rozmowy zmieniają się w szemraninę.
Poplątały mi się ulice.
Jedna z drugą, tak że nie sposób ich rozwikłać paznokciami.
Okna zaszły mgłą brudnawą.
Poplątały mi się ulice i zdania.
Stałeś mi się jedną z wielu osób.
Deszcz rozmył zapisane strofy.
Zmęczenie – jego pazur redukujący wrażenia.
Kładę prześcieradła na twarze wspomnień lata.
Mam związane ręce a czas jak tępy nóż tnie moją przestrzeń.
Wszyscy wokół mają maski wyblakłe
nieśmiało wydobywające zakłopotanie tchórzostwa.
17/18.01.2011
środa, 12 października 2011
Z rymu
Ćwiczenia z rymu
Ja cię zamienię w swoje zmęczenie,
będę mieć ciebie pełne kieszenie,
będę mieć tobą ciężkie sumienie.
Już zapuściły się we mnie korzenie.
Ja przejdę dzień wzdłuż smutny i szary,
przebrnę godziny wprost w inne wymiary,
pogubię po nich swoje zamiary,
po to by schować się w nocy szpary.
Wieczorem kupię dwie czekolady,
zasłodzę sobie tego dnia ślady,
nadam uczuciu większej ogłady.
A potem wkroczę w poranek śniady.
04-08.01.2011
Ja cię zamienię w swoje zmęczenie,
będę mieć ciebie pełne kieszenie,
będę mieć tobą ciężkie sumienie.
Już zapuściły się we mnie korzenie.
Ja przejdę dzień wzdłuż smutny i szary,
przebrnę godziny wprost w inne wymiary,
pogubię po nich swoje zamiary,
po to by schować się w nocy szpary.
Wieczorem kupię dwie czekolady,
zasłodzę sobie tego dnia ślady,
nadam uczuciu większej ogłady.
A potem wkroczę w poranek śniady.
04-08.01.2011
środa, 5 października 2011
Ostatni tekst z roku 2010
Kolejny szkic z błądzenia
Miasto jest siecią ulic,
wielowarstwowymi szmerami,
mrowiskiem z nieba i ulem z wyżyn mej refleksji.
Posiada pulsującą, wieloźródłową dynamikę.
Zawiera różne historie.
Zawiera moją i twoją opowieść.
Zawiera same fragmenty,
fragmenty mojej i twojej biografii
i nigdy nie pozwala się spotkać całościom.
Chcę cię wyłowić z tłumu.
Chcę ci poświęcić chwilę
wyrwaną z mapy miasta, wyrwaną z serca dnia.
Chcę przejść tą samą ścieżką
i zgubić się sto metrów dalej.
A ty pozbieraj w międzyczasie moje myśli z chodników.
Możesz mi je potem przynieść w garściach albo
położyć anonimowo pod drzwiami.
Chmury nadciągają na wszystkich naraz.
Nikomu nie dostaje się cały deszcz,
ale i tak uśrednia odczucia ogółu.
Jutro możesz oglądać swymi oczami te same mury i okna,
na które ja dzisiaj patrzę swoimi.
Jutro mogą cię minąć ci sami ludzie,
spośród których część będzie nawet iść w konkretnym celu.
Tymczasem jesteś gdzieś w sieci ulic, a ja stoję tutaj.
Wsiadasz w tramwaj, z którego wysiadam.
Idziesz drugim brzegiem rzeki.
Widzimy to samo.
Może kiedyś dostrzeżemy siebie.
27/28.12.2010
Miasto jest siecią ulic,
wielowarstwowymi szmerami,
mrowiskiem z nieba i ulem z wyżyn mej refleksji.
Posiada pulsującą, wieloźródłową dynamikę.
Zawiera różne historie.
Zawiera moją i twoją opowieść.
Zawiera same fragmenty,
fragmenty mojej i twojej biografii
i nigdy nie pozwala się spotkać całościom.
Chcę cię wyłowić z tłumu.
Chcę ci poświęcić chwilę
wyrwaną z mapy miasta, wyrwaną z serca dnia.
Chcę przejść tą samą ścieżką
i zgubić się sto metrów dalej.
A ty pozbieraj w międzyczasie moje myśli z chodników.
Możesz mi je potem przynieść w garściach albo
położyć anonimowo pod drzwiami.
Chmury nadciągają na wszystkich naraz.
Nikomu nie dostaje się cały deszcz,
ale i tak uśrednia odczucia ogółu.
Jutro możesz oglądać swymi oczami te same mury i okna,
na które ja dzisiaj patrzę swoimi.
Jutro mogą cię minąć ci sami ludzie,
spośród których część będzie nawet iść w konkretnym celu.
Tymczasem jesteś gdzieś w sieci ulic, a ja stoję tutaj.
Wsiadasz w tramwaj, z którego wysiadam.
Idziesz drugim brzegiem rzeki.
Widzimy to samo.
Może kiedyś dostrzeżemy siebie.
27/28.12.2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)