Pomiędzy
Niebo oplata głowę.
Słowa zamieniły się w kamienie
utkwione w mule strumienia.
Byle po nich przeskoczyć na drugi brzeg,
nie zmoczyć stóp.
Powyprzedzały mnie wszystkie wyobrażenia.
Stoję rozchwiana wiatrem
z tego rozdziału, który jeszcze nie nastąpił.
Poukładałam sobie życie w kostkę, w cudzym kącie,
w zakamarku wczoraj, w szczelinie jutra.
Rozwiesiłam sobie jakieś trzy zwrotki nad głową, dla pewności,
dla otuchy, by łatwiej podnosiło się wzrok
ku wyrosłym skądś obcym kominom
dymiącym nie dla mnie.
Patrzę, jak trawniki przeistaczają się w puchowisko dmuchawców
i jak przekwitają piwonie,
jak odjeżdżają pociągi, ich okna rozmachane dłońmi,
jak wydłużają się nuty wraz z dniem, w środek płytkiej nocy,
jak blednie czerwień piosenek o miłości.
Dziś nie wypiję ani kropli wódki, wolę rosę.
Dziś pójdę sobie prosto przed siebie.
Może ominę teraźniejszość,
rozdepczę ją na jej własnych chodnikach,
a wszystkie cienie z jej murów
poprzekłuwam jej własnymi oddechami.
Udławię ją, gdy dojdę sobie do miejsca,
gdzie słońce jest znacznie większe
i choć poza tym wygląda podobnie,
to za to dotyka ziemi.
25.05.2011
Pomiędzy 2
Wydarzanie się.
Pomiędzy jednym a drugim powodem do śmiechu nie ma zbyt wiele.
Jest napinanie mięśni, nibyłowienie powietrza łuskami oczu,
pociągi i pulsujące gałęzie za szybą.
Nieustanna metamorfoza czasu.
Jest tak nieznośne to, gdy okazuje się, że chwile „pomiędzy”
są dokładnie tym samym zacyrklaniem wskazówek na tarczy zegara,
co te przeżywane wśród bujnej nocy lub gęstego słońcem dnia.
Niewłaściwe kobiety nie istnieją pomiędzy.
Muszą wydłużać czas do srebrzystych lufek i atłasowych rękawiczek
sięgających aż do łokcia lub przedramienia
i skracać swoje nocne koszule i poranne prysznice.
Muszą rozciągać igłą gramofonu dźwięki na płycie
i przycinać senne oddechy.
One nie parzą z rana kawy i nie smarują bułek masłem.
Wkładają szybko buty i czekają na wieczór.
Nie ścielą łóżka, by poukładać na nim kompozycje z haftowanych poduszek.
Nikt nie wie co właściwie robią,
aż znów się nie pojawią, nie zatańczą, nie opowiedzą,
i nie zatopią ust w ustach.
31.05/01.06.2011
Błądzenie to sposób na życie, ale też nieodłączna jego część. Błądzić można w każdej przestrzeni, niekoniecznie fizycznej. Błądzenie to poznawanie, to zmierzanie się na nowo z własnym doświadczeniem, konfrontowanie go ze światem zewnętrznym wobec własnej myśli, przygotowanie na nowe znaczenia i objawienia. To także nieustanna gotowość na to, by iść dalej; ciekawość oraz przebywanie w stanie nieustannego podniecenia przezwyciężającego lęk przed obcością. Bo to właśnie w dużej mierze obcowanie.
piątek, 23 grudnia 2011
poniedziałek, 12 grudnia 2011
Mała M. plus duży Ś.
Kojenie
Wiersz strużką wypływa ze mnie,
nasiąka nim biel nadziei, potrzeby ulgi
po bólu straty, niemocy niepamięci, strachu przed brakiem kontroli.
Słowami zamiatam pomyłki, kołyszę stres dnia,
gdy prawda odnajduje swą postać.
Dotykam swoich rozhuśtanych narządów,
przygniata mnie pokrywa nieba i gwaru.
Mogę zapisać powierzchnie,
na których zmieszczę się mnóstwo razy,
których rozmiar czyni mnie
jeszcze bardziej krztynką na niczyim świecie.
05/06.04.2011
Troska
Nie, nie wszystko w porządku.
Mury mi się osuwają, a powietrze ołowieje.
W oknach widzę pajęcze nici zgryzot,
wewnątrz pieką mnie wspomnienia.
I ujada strach.
I krzywi mi się przestrzeń, i odlatują ptaki.
Mogę usiąść przy barze,
próbować przebyć wzrokiem grubość dna szklanki,
czuć na ramionach lepkie spojrzenia,
wypowiadać zdania na temat.
Mogę odsunąć twego drinka,
pokręcić głową na każdą propozycję.
A jutro zobaczę,
jakie kolory zaproponuje mi życie.
Wszystkie przyjmę
i ułożę sobie kompozycję.
Tylko niech mnie nikt nie klepie po ramieniu,
i nie pyta, co słychać.
Śpijcie spokojnie.
Pozwólcie mi wybiec w las
i zamieszkać w domku na drzewie.
07/08.04.2011
Wiersz strużką wypływa ze mnie,
nasiąka nim biel nadziei, potrzeby ulgi
po bólu straty, niemocy niepamięci, strachu przed brakiem kontroli.
Słowami zamiatam pomyłki, kołyszę stres dnia,
gdy prawda odnajduje swą postać.
Dotykam swoich rozhuśtanych narządów,
przygniata mnie pokrywa nieba i gwaru.
Mogę zapisać powierzchnie,
na których zmieszczę się mnóstwo razy,
których rozmiar czyni mnie
jeszcze bardziej krztynką na niczyim świecie.
05/06.04.2011
Troska
Nie, nie wszystko w porządku.
Mury mi się osuwają, a powietrze ołowieje.
W oknach widzę pajęcze nici zgryzot,
wewnątrz pieką mnie wspomnienia.
I ujada strach.
I krzywi mi się przestrzeń, i odlatują ptaki.
Mogę usiąść przy barze,
próbować przebyć wzrokiem grubość dna szklanki,
czuć na ramionach lepkie spojrzenia,
wypowiadać zdania na temat.
Mogę odsunąć twego drinka,
pokręcić głową na każdą propozycję.
A jutro zobaczę,
jakie kolory zaproponuje mi życie.
Wszystkie przyjmę
i ułożę sobie kompozycję.
Tylko niech mnie nikt nie klepie po ramieniu,
i nie pyta, co słychać.
Śpijcie spokojnie.
Pozwólcie mi wybiec w las
i zamieszkać w domku na drzewie.
07/08.04.2011
niedziela, 4 grudnia 2011
Obrazki z odwilży
Dzień po
Zgrzyt klucza w zamku,
kroki na schodach,
i ziemia nie osunęła mi się spod stóp.
Nadal ją niby czuję, nadal mnie tu trzyma siła grawitacji.
Więc tak to właśnie wygląda?
Podobno innego końca świata miało nie być.
Widok budynków z kwiatami w oknach zmienił się w widokówkę,
płaską i nieruchomą.
Ktoś posypał ten obrazek brokatem ptasiego świergotu
i szmerem jarmarcznym.
Miałam się poczuć wolna
i poznajdować poskrywane wszędzie prawdziwe szczęście,
zakopać kłamstwa.
Ale od tego poranka dzień po wyzwoleniu zakręciło mi się w głowie.
Jak od papierosa na czczo.
Zachwiały mi się w niezdarnym pląsie chmury
ponad dachami nienaruszonego porządku.
05.03.2011
Dziś (wersja poranna)
Dzisiaj nie mam ochoty na poezję.
Wolę swoje słowa zużyć na wymyślne przekleństwa,
pomysł na dorysowanie rogów.
Dziś posprzątam biurko i pokroję sałatkę.
Ubiorę się w ładną sukienkę
i pozwolę wejść do środka światu.
Dokładnie tak samo,
jak wtedy i za każdym razem,
gdy mam ochotę na poezję.
07.03.2011
Zgrzyt klucza w zamku,
kroki na schodach,
i ziemia nie osunęła mi się spod stóp.
Nadal ją niby czuję, nadal mnie tu trzyma siła grawitacji.
Więc tak to właśnie wygląda?
Podobno innego końca świata miało nie być.
Widok budynków z kwiatami w oknach zmienił się w widokówkę,
płaską i nieruchomą.
Ktoś posypał ten obrazek brokatem ptasiego świergotu
i szmerem jarmarcznym.
Miałam się poczuć wolna
i poznajdować poskrywane wszędzie prawdziwe szczęście,
zakopać kłamstwa.
Ale od tego poranka dzień po wyzwoleniu zakręciło mi się w głowie.
Jak od papierosa na czczo.
Zachwiały mi się w niezdarnym pląsie chmury
ponad dachami nienaruszonego porządku.
05.03.2011
Dziś (wersja poranna)
Dzisiaj nie mam ochoty na poezję.
Wolę swoje słowa zużyć na wymyślne przekleństwa,
pomysł na dorysowanie rogów.
Dziś posprzątam biurko i pokroję sałatkę.
Ubiorę się w ładną sukienkę
i pozwolę wejść do środka światu.
Dokładnie tak samo,
jak wtedy i za każdym razem,
gdy mam ochotę na poezję.
07.03.2011
poniedziałek, 21 listopada 2011
Wieczór
Wieczór i jego tło
Przyszłam tu po to, by spotkać ciebie.
Nawet nie po to, by cię pokochać.
Nawet nie po to, by cię schować pod płaszcz.
Nie jesteś dla mnie żadną tam fotografią.
Nie nadajesz się do portfela, nie nadajesz się pomiędzy kartki zeszytu.
Twoje słowa nie wyświetlają mi się na ścianie.
A jeno wślizgują się w szczelinę zgiełku. Słownych szmerów.
A teraz już idź.
Tu obok pusta filiżanka.
Płyta tli się ostatnim, bladawym dźwiękiem.
Chcę samotnie poczekać na świt.
Już cię nie potrzebuję kochanie.
Chcę się w ciszy przyjrzeć swoim strzelistym konstrukcjom.
Kolumnom i łukom.
Chcę się zmierzyć z kalejdoskopowymi melodiami
wyskakującymi mi gdzieś spod wątroby albo trzustki.
Zastygnąć.
Przytulić skroń do ściany.
Lub utopić wzrok w powietrzu.
19/20.02.2011
Przyszłam tu po to, by spotkać ciebie.
Nawet nie po to, by cię pokochać.
Nawet nie po to, by cię schować pod płaszcz.
Nie jesteś dla mnie żadną tam fotografią.
Nie nadajesz się do portfela, nie nadajesz się pomiędzy kartki zeszytu.
Twoje słowa nie wyświetlają mi się na ścianie.
A jeno wślizgują się w szczelinę zgiełku. Słownych szmerów.
A teraz już idź.
Tu obok pusta filiżanka.
Płyta tli się ostatnim, bladawym dźwiękiem.
Chcę samotnie poczekać na świt.
Już cię nie potrzebuję kochanie.
Chcę się w ciszy przyjrzeć swoim strzelistym konstrukcjom.
Kolumnom i łukom.
Chcę się zmierzyć z kalejdoskopowymi melodiami
wyskakującymi mi gdzieś spod wątroby albo trzustki.
Zastygnąć.
Przytulić skroń do ściany.
Lub utopić wzrok w powietrzu.
19/20.02.2011
piątek, 11 listopada 2011
Ty i ja
Ty i ja
Ty boisz się umrzeć nagle.
Że do Twych myśli wtargnie armia obcych.
I wtem kołyska fal twej duszy
zmieni się w łomot rozsadzający tę uwitą twierdzę.
Mongolskie strzały pokaleczą twoje porozwieszane na ścianach prawdy,
a barbarzyńskie bębenki zagłuszą
trele ogródka w domku na odludziu.
Zanim się kładziesz spać,
kilka razy sprawdzasz, czy wszystko pozamykane,
czy smuga obcego nie przebija choćby wyrwy.
Ja boję się umrzeć z nudów.
Że w niewiadomo-nieruchomym trwaniu zastygną mi nad głową korony drzew.
Że wyblaknie mi żywioł miasta,
zostanie z niego monotonne tup, tup, tup
i spuszczone żaluzje w oknach.
Że mróz rutyny usztywni kompozycje ułożone z kawałeczków pospolitego chaosu.
I zstąpi na mnie mgławica dokonująca rabunku na wszystkich pięciu zmysłach,
Przed zaśnięciem wyruszam w gęstwinę ulic
poprzyglądać się latarniom.
Lub piję wino.
07/08.02.2011
Ty boisz się umrzeć nagle.
Że do Twych myśli wtargnie armia obcych.
I wtem kołyska fal twej duszy
zmieni się w łomot rozsadzający tę uwitą twierdzę.
Mongolskie strzały pokaleczą twoje porozwieszane na ścianach prawdy,
a barbarzyńskie bębenki zagłuszą
trele ogródka w domku na odludziu.
Zanim się kładziesz spać,
kilka razy sprawdzasz, czy wszystko pozamykane,
czy smuga obcego nie przebija choćby wyrwy.
Ja boję się umrzeć z nudów.
Że w niewiadomo-nieruchomym trwaniu zastygną mi nad głową korony drzew.
Że wyblaknie mi żywioł miasta,
zostanie z niego monotonne tup, tup, tup
i spuszczone żaluzje w oknach.
Że mróz rutyny usztywni kompozycje ułożone z kawałeczków pospolitego chaosu.
I zstąpi na mnie mgławica dokonująca rabunku na wszystkich pięciu zmysłach,
Przed zaśnięciem wyruszam w gęstwinę ulic
poprzyglądać się latarniom.
Lub piję wino.
07/08.02.2011
piątek, 4 listopada 2011
Nieuwaga
Nieuwaga
Świat ponazywany mi się kłania.
Zaprasza do udziału.
Do napisania na tablicy.
Świat mnie otacza i otacza
zgodnie z ruchem zegara i odwrotnie.
Wciąż na nowo do skosztowania,
kładzie na stole trzyposiłkowy porządek,
wlewa w naczynia zmysłów prawdę dnia.
Rozpościera przede mną sens architektonicznych rozwiązań.
Dociera do mnie wielogłosowość obcych rozterek.
A ja przyklękam na jednym kolanie.
Mimo świata.
Próbuję spopod kompozycji obcasów wyłowić
toczący się po ziemi pomysł
który upuściłam przez nieuwagę
i toczy się po podłożu.
Oby mi tylko nie zniknął,
oby go nie zdeptano.
02/03.02.2011
Świat ponazywany mi się kłania.
Zaprasza do udziału.
Do napisania na tablicy.
Świat mnie otacza i otacza
zgodnie z ruchem zegara i odwrotnie.
Wciąż na nowo do skosztowania,
kładzie na stole trzyposiłkowy porządek,
wlewa w naczynia zmysłów prawdę dnia.
Rozpościera przede mną sens architektonicznych rozwiązań.
Dociera do mnie wielogłosowość obcych rozterek.
A ja przyklękam na jednym kolanie.
Mimo świata.
Próbuję spopod kompozycji obcasów wyłowić
toczący się po ziemi pomysł
który upuściłam przez nieuwagę
i toczy się po podłożu.
Oby mi tylko nie zniknął,
oby go nie zdeptano.
02/03.02.2011
niedziela, 30 października 2011
Kołysanka dla siebie
Zwrot
Więc przyszła i na mnie kolej.
Na to, by odwrócić spojrzenie.
By oczyścić się ze śmierciodajnych tęsknot.
I pozbierać w końcu emocje z podłogi przytulnego wczoraj,
gdzie już nikogo przecież nie ma – że też dopiero to
wyświetliło mi konieczność drogi.
Wstąpić na pola pełne wiatru obcego.
W końcu i wiatr ten da się przytulić.
30/31.01.2011
Kołysanka dla siebie
Luli-luli-laj, zejdę na dnia skraj,
To nie żadne tu, to nie żadne tam
Choć mnie śledzą chwile,
Które dobrze znam.
Luli-luli-laj, patrzę nocy w twarz,
Na policzkach jej zauważam cień,
może to miniony lub następny dzień.
Luli-luli-laj, bezkształt dokoła
Więc z ciemności kulę ulepię
Wturlam ją między godziny ślepe.
31.01/01.02.2011
Więc przyszła i na mnie kolej.
Na to, by odwrócić spojrzenie.
By oczyścić się ze śmierciodajnych tęsknot.
I pozbierać w końcu emocje z podłogi przytulnego wczoraj,
gdzie już nikogo przecież nie ma – że też dopiero to
wyświetliło mi konieczność drogi.
Wstąpić na pola pełne wiatru obcego.
W końcu i wiatr ten da się przytulić.
30/31.01.2011
Kołysanka dla siebie
Luli-luli-laj, zejdę na dnia skraj,
To nie żadne tu, to nie żadne tam
Choć mnie śledzą chwile,
Które dobrze znam.
Luli-luli-laj, patrzę nocy w twarz,
Na policzkach jej zauważam cień,
może to miniony lub następny dzień.
Luli-luli-laj, bezkształt dokoła
Więc z ciemności kulę ulepię
Wturlam ją między godziny ślepe.
31.01/01.02.2011
środa, 19 października 2011
W czterech ścianach i przy bladym świetle
Rozpoznanie
...to wyławianie imion z mgły,
tego, co zdobyły zmysły,
byle tylko rozrzedzić
tę substancję bodźców,
uspokoić czucie
Nim znowu spadną deszczem
bodąc pewność, wysysając pamięć,
wyszczerzając zęby w kształt znaku zapytania,
rozniecając w głowie zasób słów.
Myśli wiją się niczym bluszcz
wokół szpuli wiadomego,
wyłowionego z motaniny wątpliwości.
Odtwarzanie –
w każdej szczelinie,
aż po kres czasu.
23/24.01.2011
Kubki i lampy
Ozdoby półmroku, źródła cieni.
Przez nie wystygają spojrzenia,
na nich przycupują ćmy roztargnienia.
Towarzyszą niemocy,
przyglądają się gonitwom myśli,
oraz ich omdleniom.
Mają się jakoś do siebie,
mają się jakoś do reszty,
stoją nad mierzwą kartek,
nad plamami kawy.
Noc spychają na drugi plan.
Zostawiają ją we wstydzie – bez domu i kształtu.
Z rana wydają się niczym więcej
niż kłębkami kurzu i brudem na szybie.
Odarte ze światłocienia
i już niegodne pędzla Hedy.
24/25.01.2011
...to wyławianie imion z mgły,
tego, co zdobyły zmysły,
byle tylko rozrzedzić
tę substancję bodźców,
uspokoić czucie
Nim znowu spadną deszczem
bodąc pewność, wysysając pamięć,
wyszczerzając zęby w kształt znaku zapytania,
rozniecając w głowie zasób słów.
Myśli wiją się niczym bluszcz
wokół szpuli wiadomego,
wyłowionego z motaniny wątpliwości.
Odtwarzanie –
w każdej szczelinie,
aż po kres czasu.
23/24.01.2011
Kubki i lampy
Ozdoby półmroku, źródła cieni.
Przez nie wystygają spojrzenia,
na nich przycupują ćmy roztargnienia.
Towarzyszą niemocy,
przyglądają się gonitwom myśli,
oraz ich omdleniom.
Mają się jakoś do siebie,
mają się jakoś do reszty,
stoją nad mierzwą kartek,
nad plamami kawy.
Noc spychają na drugi plan.
Zostawiają ją we wstydzie – bez domu i kształtu.
Z rana wydają się niczym więcej
niż kłębkami kurzu i brudem na szybie.
Odarte ze światłocienia
i już niegodne pędzla Hedy.
24/25.01.2011
poniedziałek, 17 października 2011
Szaro-brudnymi strumieniami spływa po powierzchni lustra moje odbicie.
Niemiłości
Języki ludzi i aniołów.
I znajduję jaszczurki ogon.
Nic się nie kryje pod warstwami świata.
Jako zagadka bycia
mnożą się zjawienia
w których brzmi syk pustki.
A przecież nie o to chodzi, że nie my.
Że smak ust już poza mrzonkami.
Tylko to, że nie ma wytłumaczenia
dla odruchów życia.
Że słońce świeci nie wiadomo dokąd.
Sekundy tykają ot tak, nadkłuwając czaszkę.
I nuty są tylko zegarynką.
Nagle wszystko wydało się oszustwem.
Nadszedł moment, który wypił światu
wszystkie jego kolory.
Pozostała mi powłoka tego, co rozkoszowało zmysły.
Tego, co nadal chwytają – niestety.
11-13.01.2011
Wyblakłe
Znaczenie jak ołów opada na dno życia.
Dzień zostaje zepchnięty w środek ciemności.
Rozmowy zmieniają się w szemraninę.
Poplątały mi się ulice.
Jedna z drugą, tak że nie sposób ich rozwikłać paznokciami.
Okna zaszły mgłą brudnawą.
Poplątały mi się ulice i zdania.
Stałeś mi się jedną z wielu osób.
Deszcz rozmył zapisane strofy.
Zmęczenie – jego pazur redukujący wrażenia.
Kładę prześcieradła na twarze wspomnień lata.
Mam związane ręce a czas jak tępy nóż tnie moją przestrzeń.
Wszyscy wokół mają maski wyblakłe
nieśmiało wydobywające zakłopotanie tchórzostwa.
17/18.01.2011
Języki ludzi i aniołów.
I znajduję jaszczurki ogon.
Nic się nie kryje pod warstwami świata.
Jako zagadka bycia
mnożą się zjawienia
w których brzmi syk pustki.
A przecież nie o to chodzi, że nie my.
Że smak ust już poza mrzonkami.
Tylko to, że nie ma wytłumaczenia
dla odruchów życia.
Że słońce świeci nie wiadomo dokąd.
Sekundy tykają ot tak, nadkłuwając czaszkę.
I nuty są tylko zegarynką.
Nagle wszystko wydało się oszustwem.
Nadszedł moment, który wypił światu
wszystkie jego kolory.
Pozostała mi powłoka tego, co rozkoszowało zmysły.
Tego, co nadal chwytają – niestety.
11-13.01.2011
Wyblakłe
Znaczenie jak ołów opada na dno życia.
Dzień zostaje zepchnięty w środek ciemności.
Rozmowy zmieniają się w szemraninę.
Poplątały mi się ulice.
Jedna z drugą, tak że nie sposób ich rozwikłać paznokciami.
Okna zaszły mgłą brudnawą.
Poplątały mi się ulice i zdania.
Stałeś mi się jedną z wielu osób.
Deszcz rozmył zapisane strofy.
Zmęczenie – jego pazur redukujący wrażenia.
Kładę prześcieradła na twarze wspomnień lata.
Mam związane ręce a czas jak tępy nóż tnie moją przestrzeń.
Wszyscy wokół mają maski wyblakłe
nieśmiało wydobywające zakłopotanie tchórzostwa.
17/18.01.2011
środa, 12 października 2011
Z rymu
Ćwiczenia z rymu
Ja cię zamienię w swoje zmęczenie,
będę mieć ciebie pełne kieszenie,
będę mieć tobą ciężkie sumienie.
Już zapuściły się we mnie korzenie.
Ja przejdę dzień wzdłuż smutny i szary,
przebrnę godziny wprost w inne wymiary,
pogubię po nich swoje zamiary,
po to by schować się w nocy szpary.
Wieczorem kupię dwie czekolady,
zasłodzę sobie tego dnia ślady,
nadam uczuciu większej ogłady.
A potem wkroczę w poranek śniady.
04-08.01.2011
Ja cię zamienię w swoje zmęczenie,
będę mieć ciebie pełne kieszenie,
będę mieć tobą ciężkie sumienie.
Już zapuściły się we mnie korzenie.
Ja przejdę dzień wzdłuż smutny i szary,
przebrnę godziny wprost w inne wymiary,
pogubię po nich swoje zamiary,
po to by schować się w nocy szpary.
Wieczorem kupię dwie czekolady,
zasłodzę sobie tego dnia ślady,
nadam uczuciu większej ogłady.
A potem wkroczę w poranek śniady.
04-08.01.2011
środa, 5 października 2011
Ostatni tekst z roku 2010
Kolejny szkic z błądzenia
Miasto jest siecią ulic,
wielowarstwowymi szmerami,
mrowiskiem z nieba i ulem z wyżyn mej refleksji.
Posiada pulsującą, wieloźródłową dynamikę.
Zawiera różne historie.
Zawiera moją i twoją opowieść.
Zawiera same fragmenty,
fragmenty mojej i twojej biografii
i nigdy nie pozwala się spotkać całościom.
Chcę cię wyłowić z tłumu.
Chcę ci poświęcić chwilę
wyrwaną z mapy miasta, wyrwaną z serca dnia.
Chcę przejść tą samą ścieżką
i zgubić się sto metrów dalej.
A ty pozbieraj w międzyczasie moje myśli z chodników.
Możesz mi je potem przynieść w garściach albo
położyć anonimowo pod drzwiami.
Chmury nadciągają na wszystkich naraz.
Nikomu nie dostaje się cały deszcz,
ale i tak uśrednia odczucia ogółu.
Jutro możesz oglądać swymi oczami te same mury i okna,
na które ja dzisiaj patrzę swoimi.
Jutro mogą cię minąć ci sami ludzie,
spośród których część będzie nawet iść w konkretnym celu.
Tymczasem jesteś gdzieś w sieci ulic, a ja stoję tutaj.
Wsiadasz w tramwaj, z którego wysiadam.
Idziesz drugim brzegiem rzeki.
Widzimy to samo.
Może kiedyś dostrzeżemy siebie.
27/28.12.2010
Miasto jest siecią ulic,
wielowarstwowymi szmerami,
mrowiskiem z nieba i ulem z wyżyn mej refleksji.
Posiada pulsującą, wieloźródłową dynamikę.
Zawiera różne historie.
Zawiera moją i twoją opowieść.
Zawiera same fragmenty,
fragmenty mojej i twojej biografii
i nigdy nie pozwala się spotkać całościom.
Chcę cię wyłowić z tłumu.
Chcę ci poświęcić chwilę
wyrwaną z mapy miasta, wyrwaną z serca dnia.
Chcę przejść tą samą ścieżką
i zgubić się sto metrów dalej.
A ty pozbieraj w międzyczasie moje myśli z chodników.
Możesz mi je potem przynieść w garściach albo
położyć anonimowo pod drzwiami.
Chmury nadciągają na wszystkich naraz.
Nikomu nie dostaje się cały deszcz,
ale i tak uśrednia odczucia ogółu.
Jutro możesz oglądać swymi oczami te same mury i okna,
na które ja dzisiaj patrzę swoimi.
Jutro mogą cię minąć ci sami ludzie,
spośród których część będzie nawet iść w konkretnym celu.
Tymczasem jesteś gdzieś w sieci ulic, a ja stoję tutaj.
Wsiadasz w tramwaj, z którego wysiadam.
Idziesz drugim brzegiem rzeki.
Widzimy to samo.
Może kiedyś dostrzeżemy siebie.
27/28.12.2010
wtorek, 27 września 2011
Z grudniowych nocy.
Ten drugi tekst musi jeszcze przejść korektę. Ale nieprędko, bo wolę poświęcić na razie czas bardziej wartościowym. Zdecydowałam się go opublikować, bo był dla mnie istotny.
Rewelacje
Na początku wyłaniał mi się kształt.
Zdmuchiwałam pył z różnych słów.
Po to, by widzieć ich więcej.
By połączyć je rytmem i sensem.
By uformować z nich Opis.
Opis się wyostrzał.
Coraz bardziej stawał się Modelem.
Świat, który wszedł we mnie – wyszedł ze mnie.
Teraz chciałabym spopod
Określonej obecności tego,
co kiedyś tak czule otuliłam zrozumieniem
wydostać nowe słowa.
Lub nowy budulec Opisu.
Otulinę zrozumienia da się rozciągnąć.
13/14.12.2010
Ćwiczenia z błądzenia
Wejść za jeszcze jeden róg,
przełamać kolejny zakręt.
Zostawić ślad na ziemi
a nie napis na ścianie.
Mieszać w sobie strach
przed zapadającym zmierzchem,
rozrzedzać go coraz bardziej.
I mapę mieć tylko tę z myśli.
I niebem umieć się przykryć.
I czule w sobie utrwalać
wszystkie zapamiętane horyzonty
obrysowane smugą obietnicy.
Nasiąkać.
Bez nadawania znaczeń.
Znikać wraz z pojawianiem się.
Za lustra mieć jedynie
cudze okna
i do nich często zaglądać.
Uśmiercić cel,
zapomnieć centrum.
16/17.12.2010
Rewelacje
Na początku wyłaniał mi się kształt.
Zdmuchiwałam pył z różnych słów.
Po to, by widzieć ich więcej.
By połączyć je rytmem i sensem.
By uformować z nich Opis.
Opis się wyostrzał.
Coraz bardziej stawał się Modelem.
Świat, który wszedł we mnie – wyszedł ze mnie.
Teraz chciałabym spopod
Określonej obecności tego,
co kiedyś tak czule otuliłam zrozumieniem
wydostać nowe słowa.
Lub nowy budulec Opisu.
Otulinę zrozumienia da się rozciągnąć.
13/14.12.2010
Ćwiczenia z błądzenia
Wejść za jeszcze jeden róg,
przełamać kolejny zakręt.
Zostawić ślad na ziemi
a nie napis na ścianie.
Mieszać w sobie strach
przed zapadającym zmierzchem,
rozrzedzać go coraz bardziej.
I mapę mieć tylko tę z myśli.
I niebem umieć się przykryć.
I czule w sobie utrwalać
wszystkie zapamiętane horyzonty
obrysowane smugą obietnicy.
Nasiąkać.
Bez nadawania znaczeń.
Znikać wraz z pojawianiem się.
Za lustra mieć jedynie
cudze okna
i do nich często zaglądać.
Uśmiercić cel,
zapomnieć centrum.
16/17.12.2010
poniedziałek, 19 września 2011
Błąkam się
Staram się intensywnie pracować nad redakcją tekstów tu zamieszczanych. Częściowo mi się to już udało. Być może opublikuję także poprawione wersje, a także tłumaczenia na angielski.
Błądzenie
Błąkam się po opowieściach.
Wokół lustra bez odbić.
Historie-bez-rozpoznania.
Przedziera je na wylot wiatr z obcych drzew.
Zagłuszają zdradliwe echa.
Tkam po cichu swój wątek.
Może mi posłuży jako lina ratunku.
Gdy spuszczę go po murach wież .
Gdy zarzucę go w świszczącą przestrzeń.
Powydobywam z niej przymiotniki i coś nowego uszyję.
Zakryję tym potem świat.
29/30.11.2010
Wydrążeni, wypchani
Tu, we mnie wszystko wyniesione wprost z łóżka,
z wczoraj, z chodnika, z bólu.
Śnieg się tu rozpadał i stopniał.
Lepiej nie brać do ręki tych myśli,
by się nie pokaleczyć.
Posypać piaskiem oblodzone ścieżki.
Na przekór sobie umrzeć, zasnąć.
Poukładać na półkach w równych rządkach,
by nie spadły – zdarzenia.
I stopić te wszystkie godziny
i nieproporcjonalne popołudnia
w jeden kawał czasu.
Owinąć kocem.
30.11/01.12.2010
Błądzenie
Błąkam się po opowieściach.
Wokół lustra bez odbić.
Historie-bez-rozpoznania.
Przedziera je na wylot wiatr z obcych drzew.
Zagłuszają zdradliwe echa.
Tkam po cichu swój wątek.
Może mi posłuży jako lina ratunku.
Gdy spuszczę go po murach wież .
Gdy zarzucę go w świszczącą przestrzeń.
Powydobywam z niej przymiotniki i coś nowego uszyję.
Zakryję tym potem świat.
29/30.11.2010
Wydrążeni, wypchani
Tu, we mnie wszystko wyniesione wprost z łóżka,
z wczoraj, z chodnika, z bólu.
Śnieg się tu rozpadał i stopniał.
Lepiej nie brać do ręki tych myśli,
by się nie pokaleczyć.
Posypać piaskiem oblodzone ścieżki.
Na przekór sobie umrzeć, zasnąć.
Poukładać na półkach w równych rządkach,
by nie spadły – zdarzenia.
I stopić te wszystkie godziny
i nieproporcjonalne popołudnia
w jeden kawał czasu.
Owinąć kocem.
30.11/01.12.2010
poniedziałek, 12 września 2011
O suficie z dość dużą ilością przymiotników
Różne sposoby, na które można patrzyć się w sufit
Zastygnięcie.
Gdy udaję, że nie myślę o niczym,
a myślę przecież intensywnie.
I to dokładnie wiadomo o czym.
Geometryczne.
Gdy łączę rodzącymi się w mym umyśle liniami
wszystkie delikatne plamki.
Wyszarpnięte na jaw
przez promień słońca,
smugę światła,
która nagle wtargnęła,
pokonując po drodze okienną szybę.
Gdy odnajduję kosmiczne zależności
w sieciach będących w istocie
pęknięciami czy zaciekami.
Dramatyczne.
Gdy wymyślam teatrzyk cieniom gałęzi
poruszanym przez wiatr za oknem,
lub odbiciom płomieni
histerycznie miotającym się w kominku.
Sufit jako scena...
Bezsenne noce nadciągają wpierw na sufit.
A potem przenoszą się w głąb mnie.
Taki ich kierunek ekspansji.
Sufit nieco-kalejdoskopicznie zmienia rozmiary.
Czasem nawet kształt zmienia.
Jest pierwszą kartą, na której
odbywa się rejestr treści
przedostających się z krwiobiegu
do tkanki nerwowej,
obrysowanie uczuć kreską,
uczynienie ich...myślami?
23/24.11.2010
Zastygnięcie.
Gdy udaję, że nie myślę o niczym,
a myślę przecież intensywnie.
I to dokładnie wiadomo o czym.
Geometryczne.
Gdy łączę rodzącymi się w mym umyśle liniami
wszystkie delikatne plamki.
Wyszarpnięte na jaw
przez promień słońca,
smugę światła,
która nagle wtargnęła,
pokonując po drodze okienną szybę.
Gdy odnajduję kosmiczne zależności
w sieciach będących w istocie
pęknięciami czy zaciekami.
Dramatyczne.
Gdy wymyślam teatrzyk cieniom gałęzi
poruszanym przez wiatr za oknem,
lub odbiciom płomieni
histerycznie miotającym się w kominku.
Sufit jako scena...
Bezsenne noce nadciągają wpierw na sufit.
A potem przenoszą się w głąb mnie.
Taki ich kierunek ekspansji.
Sufit nieco-kalejdoskopicznie zmienia rozmiary.
Czasem nawet kształt zmienia.
Jest pierwszą kartą, na której
odbywa się rejestr treści
przedostających się z krwiobiegu
do tkanki nerwowej,
obrysowanie uczuć kreską,
uczynienie ich...myślami?
23/24.11.2010
wtorek, 6 września 2011
poniedziałek, 5 września 2011
Późna jesień
Egzorcyzm
Mózg usztywniony nuto-myślami.
Już się nie rozpływa przy byle dotknięciu poduszki.
Oczy wreszcie przełknęły
tę powitalną porcję dziennego światła...
a tu dookoła rozrzucone po podłodze
wspomnienia wczorajszego wieczora.
Niczym opróżnione butelki.
Łatwo stąpnąć na szkło leżące tuż obok.
Warstwa Wczoraj przebija od spodu
cieniutką powłoczkę delikatnego poranka.
Domaga się szklanki wody
poprzez wrzask piekącego gardła.
Zmienia się w kołdrę i zakrywa głowę.
A ty bądź dla mnie mimo wszystko dobry.
Nie szepnij choćby słowem o tym,
o czym ja nie chcę pamiętać.
Rozmyj mi złe obrazy, zasadź na nich kwiaty.
Niech ułożą się w nową piosenkę.
Unieszkodliwimy razem nienajlepsze wczoraj.
Otulimy je potem peleryną nawiasów.
19/20.11.2010
Wiatr się tłucze po pustym wieczorze.
Znów przemilczanym, znów odganianym.
Przyozdobionym nieporadnie
nie do końca doń pasującą
dekoracją nadziei jutra.
Bez zjaw, bez myśli, bez łez, bez sensu.
Nietreściwe zdania,
puzzle obrazów,
brak ruchu,
brak przejść,
rozsypane dźwięki.
Ciężar mglistego świtu
spada bezlitośnie na głowę.
Zasysa wszystko.
Zrównuje z powierzchnią poduszki.
20/21.11.2010
Zamiast marzeń lepiej mieć papierosy
Trudno jest wierzyć wciąż swym marzeniom
Które trwając, tak nudne się stają...
Jacek Kleyff
W tym, czego pragnę
kryje się cała przemoc,
jaką mogę obdarować świat.
Inaczej pragnąć nie potrafię.
Muszę swoją żądzę ubrać w barwy świata.
Muszę ukraść mu kształt
i przydać go tym właśnie najskrytszym.
Tak oto lepię z nich wizję.
I nie chcę pogodzić się z tym,
że gwałcona rzeczywistość
upomina się o swoje.
Odrywa z mej imaginacji kawałek po kawałku.
Wszystko się sypie, wszystko pruje.
A potem zdobywa mnie głucha rozpacz.
Moje spazmatyczne ramiona próbują dostać smużki dymu,
w jaką zamieniło się wczorajsze marzenie.
Miłość, spełnienie, nagroda, poważanie.
Siadam na mokrej trawie.
I już wiem, że wszystkie one wyrosły
na niedostatecznie obsianej glebie.
Ubogiej, jałowej.
22/23.11.2010
wtorek, 30 sierpnia 2011
Od spodu
Od spodu
Mam już dosyć swojej pierwszoosobowej, z trudem wypowiadalnej przestrzeni.
Chcę otrzeć się o ciepłą nie-jaźń.
Lub najlepiej przytulić się do niej.
Mam już dosyć wiszących nade mną przedmiotów.
Tworzących przewidywalne sekwencje.
Rozpaczliwie i błagalnie wyciągam wzrok ku marzeniom sennym.
Mam już dosyć dotykania uczuć po omacku.
Chcę przyjrzeć się z góry zawirowaniom tęsknot i pożądań,
górom i dolinom i rozłożystym drzewom.
A niech sobie znowu poszumią w ich gałęziach proste historie.
A niech sobie w nich będą dymy z kominów i bezkresne morza.
Nakryte stoły i rozbite szyby.
Kwieciste ogrody i wiatr na przestrzał.
Czasem lepiej przespacerować się na wzgórze
niźli chodzić po ulicach pod mgły pierzyną.
Jestem wyczerpana oglądaniem świata od spodu.
16/17.11.2010
wtorek, 23 sierpnia 2011
Czekając na sen
...czyli wychodząc poza znane opowieści.
Czekając na sen
Bo snom wymykają się wszystkie opowieści.
Bo tam brak miejsca na rozwiązania.
Każdy dzień na jawie może być
nicią nawlekaną na wrzeciono
przeżytych historii i mechanizmów przystosowania.
Nawet głowy wyłaniające się spod podłogi
są w nim jakoś ulokowane.
Nieprzespane noce są utkane ze słów.
Są lustrem struktury zdania.
W trzeźwym życiu opowieści się toczą i domykają.
Łata się dziury i prostuje znaki zapytania.
Rysuje się kreski pomiędzy kropkami
(nie linie pomiędzy punktami).
Każde przeżycie jest już napisaną historią.
Naprawdę nic się nie dzieje.
Trzeba usnąć, przerwać kołowrót.
02/03.11.2010
Opowieści pełne
Żyli długo i szczęśliwie.
Właściwie dokładnie nie wiadomo jak.
Cokolwiek przyjdzie na ten temat do głowy,
wydaje się takie niegodne opowiadania.
Już się stało.
Jeśli chcecie wskrzesić historię, zabijcie uczucie.
Powikłajcie szczęście – tak przecież proste.
Umarła.
Młodo. Lub nawet niemłodo.
Gdyby przeżyła, nic by się nie zmieniło.
Pozostałe figurki mogłyby co najwyżej skamienieć.
Wątek zacząłby tykać jak zegar.
A ona umarła i koniec.
Nie wiadomo co, ale wiadomo, że koniec.
Kiedyś na pewno nadejdzie znowu raj.
I wszyscy będą szczęśliwi.
Staną się prawdziwymi braćmi i siostrami.
Nastanie wszechporozumienie i absolutna rozkosz.
Miłość?
Nieważne jak to kiedyś przypomina dziś.
Przypomina?
Może lepiej o tym nie myśleć.
Cokolwiek opowiesz o raju, profanujesz go.
Wystarczy dać do zrozumienia, że nastąpi.
12/13.11.2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)